Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/50

Ta strona została przepisana.

indziej dodał Don Luis. — Niemcy tańczą zmysłowego, wesołego walca z kuflem w ręku, śpiewając „Gaudeamus igitur“ — hymn studencki, wysławiający beztroskie życie materyalne. Francuzi mówią dużo, przerywając mowę wybuchami śmiechu, tańczą, przebierając bezwładnie nogami w powietrzu, i sami drwią ze swego małpiego ułożenia. — Anglicy przemienili gimnastykę na balet, dzięki zdrowej, pewnej swych sił postawie. Każdy z tych narodów w chwili, kiedy odczuwa łagodny smutek poezyi, śpiewa pieśni, romanse, ballady, coś słodkiego, usypiającego duszę i przemawiającego do wyobraźni. Nasze tańce narodowe mają w sobie coś kapłańskiego; przypominają hieratyczną gwałtowność poświęconych tancerzy, zawrotne szaleństwo kapłanki ze wzrokiem błędnym i pianą na ustach padającej w końcu przed ołtarzem. A nasze śpiewy? Są one piękne, jako wytwory różnych cywilizacyi; ale ileż posiadają upojenia i rozpaczy? Odsłaniają duszę chorego narodu, którego najdroższą rozrywką jest patrzenie się na płynącą krew ludzką i na przedśmiertne drgania zwierząt na arenie cyrku.
— Wesołość hiszpańska, radość andaluzyjska. Ah! to śmieszne! — Pewnej nocy w Madrycie byłem na zabawie andaluzyjskiej, to jest najwięcej typowej zabawie hiszpańskiej. Chcieliśmy się uraczyć. Wina, ciągle wina. I czem więcej krążyły kielichy, tem brwi ściągały się mocniej, twarze stawały więcej ponure, ruchy coraz bardziej surowe. — Ole! Ole! Dla nas cała radość życia! Ale radości tej nie było.
— Mężczyźni spoglądali na siebie ze złością; ko-