Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/54

Ta strona została przepisana.

rozkosznych, o cudnych ciałach, kobiet — dwór Hiszpanii ubrany czarno, z różańcem u pasa, przystrojony zieloną wstęgą Inkwizycyi, asystował przy autodafé, a król uważał sobie za zaszczyt, że jest alguazilem i pali heretyków.
— Tak, jesteśmy narodem, nad którym panuje smutek. Ponury smutek tych czarnych wieków trwa jeszcze dotychczas. Myślałem często jakie życie prowadzili wówczas ludzie o umysłach krytycznych. Inkwizycya szpiegowała każde słowo, starała się odgadywać myśli. Zdobycie nieba uważano za jedyny cel całego życia, a zdobycie to z dnia na dzień stawało się trudniejsze. Żeby osiągnąć zbawienie, należało oddać swoje pieniądze kościołowi; stanem najwyższej doskonałości była bieda. Po za poświęceniem dóbr ziemskich, należało modlić się co godzinę, codziennie uczęszczać do kościoła, zapisywać się w bractwa, biczować w krypcie, słuchać głosu „Brata Grzechu śmiertelnego“, przerywającego sen, by przypomnieć, że śmierć jest blisko. Do tego wiecznego strachu dołączała się jeszcze niepewność zbawienia, świadomość, że można dostać się do piekła za jeden grzeszek, niemożliwość zupełnego zaspokojenia tego zawistnego i mściwego Boga; po za ciągłą groźbą cierpień fizycznych, strach przed stosem, strach, który znikczemniał nawet ludzi inteligentnych.
— Tem się tłomaczy cyniczna spowiedź kanonika Llorente, tłomaczącego dlaczego został sekretarzem Inkwizycyi: „mówiono o pieczeniu ludzi, więc, żeby nie być pieczonym, stanąłem po stronie piekących“. Ludzie inteligentni nie mieli innego wyj-