Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Sylwetka jego odrzynała się czarno od usianego gwiazdami nieba.
— Bóg, powiedział — to my i wszystko, co nas otacza. To życie, które ze swemi cudownemi przemianami, zdaje się ciągle zamierać, a przecież ciągle się odradza, to ten bezmiar, który nas przeraża i który przekracza granice naszej inteligencyi; to materya, która się ożywia przez siłę spojoną z jej substancyą i od niej nierozdzielną. Słowem, Bóg to świat — wraz z człowiekiem. Lecz jeśli mię pytacie o Boga osobowego, mściwego i kapryśnego, który, jak uczą nas religie, stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje, o tego Boga, który wywiódł wszechświat z nicości, twórcę naszych czynów, stróża naszych dusz, Boga, który posłał swego syna na świat, by nas nas odkupił, Boga tego szukacie napróżno w głębiach nieskończoności, jest on tylko wymysłem naszego mózgu; a kiedy go człowiek sobie wynalazł, ziemia już od milionów lat istniała.




VIII.

Rano w dzień Bożego Ciała, pierw szą osobą, którą Gabryel spotkał, wychodząc z Klasztoru, był Don Antolin, przeglądający i liczący kartki w swych książeczkach.
— Mamy dziś wielki dzień — powiedział Gabryel, chcąc przypodobać się księdzu. Będzie pan miał dobre dochody, przyjedzie wielu cudzoziemców.
Don Antolin spojrzał badawczo na Gabryela,