Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/8

Ta strona została przepisana.

nej potrzebie. Podczas posiłku opuszczał głowę, żeby nie widzieć siedzącej na drugim końcu stołu, córki, która też w obecności ojca miała zawsze ochotę wybuchnąć płaczem. Przykre milczenie ogarniało rodzinę. Jeden tylko Don Luis, w swej nieświadomości człowieka roztargnionego, nie zdawał sobie sprawy z sytuacyi. Rozmawiał wesoło z Gabryelem o swoich marzeniach, jak zawsze pełen zapału dla muzyki. Artysta nie dziwił się niczemu, więc i powrót Sagrarii pod dach rodzicielski nie był dla niego niespodzianką.
W tej chwili po śniadaniu Estaban spiesznie wychodził, powracając dopiero na wieczór. Po obiedzie zamykał się w swoim pokoju, zostawiając córkę i brata w pokoju jadalnym. Maszynę puszczano w ruch ponownie. Co do Don Luisa — ten grał na fisharmonii, dopóki zegar nie wydzwonił dziewiątej, a Don Antolin nie przyszedł pozamykać wchodów na wieżę. Poruszał z hałasem pękiem kluczy, co zastępowało dawne dzwonienie na gaszenie ognia.
Gabryela oburzał zacięty upór brata.
— Zabijesz tę małę — mówił. — Ojciec nie powinien tak postępować.
— Cóż chcesz? To jest nad siły moje! Nie jestem w stanie na nią patrzeć... To i tak wiele, że znoszę ją w domu. Ach, gdybyś wiedział ile bólu zadają mi spojrzenia ludzkie.
W rzeczywistości na Claveriasie skandal, wywołany powrotem Sagrarii, był o wiele mniejszy niż przypuszczał Estaban. Naprzód energiczna opieka ciotki Tomasy nakazywała wstrzemięźliwość, przy-