Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/95

Ta strona została przepisana.

skorupą masz serce anioła — myślisz, że będzie tak, jak mówię?
Ogrodniczka uśmiechnęła się, a słowa jej popłynęły wolno w ciszy dnia zachodzącego:
— Uspokój się, Don Sebastyanie. Znałam w tej Katedrze wielu mniemanych świętych, ale nie byli oni ciebie warci. Żeby zapewnić sobie zbawienie, porzucili swe potomstwo; żeby ocalić to, co nazywali czystością duszy, poświęcili swe rodziny... Możesz mi wierzyć: prawdziwych Świętych nie ma tu, są tu mężczyźni, tylko mężczyźni... Nie należy żałować, że poszło się za porywem serca. Bóg stworzył nas na obraz i podobieństwo swoje i nie naprózno dał nam uczucia rodzinne. Reszta: czystość, celibat i inne głupstwa są wymyślone przez księży dla odróżnienia ich od innych ludzi. Ale Ty, Don Sebastyanie bądź, mężczyzną — i czem więcej będziesz nim, staniesz się lepszym i chętniej przyjmie Cię Pan do chwały swojej!




XI.

W kilka dni po święcie Bożego Ciała, Don Antolin zbliżył się do Gabryela i z uśmiechem na ustach zaczął tonem protekcyjnym: myślał o nim noc całą. Żałował go, widząc jego bezczynność, włóczenie się i nudzenie w klasztorze. Bezczynności tej zawdzięcza swe wywrotowe idee.
— Więc — kończył Srebrna-Laska swą oracyę — czy nie zechciałbyś schodzić wraz ze mną popołudniu do katedry i pokazywać Skarbiec i inne rzeczy,