Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/99

Ta strona została przepisana.

poklasyfikowane według barw. Zdumiewający artyzm dawnych hafciarzy nadawał haftom pozór malowideł. Na kołnierzu jednej kapy przedstawiano sceny stworzenia, na drugiej Chrystusowego męczeństwa. Jedna kapa była ogrodem ognistych gwoździków; na innej stał kosz róż kwitnących lub fantastycznych kwiatów o wystających pręcikach i metalowych liściach. Zakrystyanie wyciągali z głębokości kufrów słynne pokrycia na ołtarze — układano je na stołach, jak płócienne książki. Każde święto miało swoje pokrycie. Święty Jan, wesołe śmiejące się, jak kwiat werweny, ze złotemi jagniętami i kiściami czarnych winogron, któremi bawią się małe, tłuste aniołki. Na najstarszych o wyblakłych, słodkich tonach widać było zielonawe ogrody z błękitnemi fontannami, z których piły wodę czerwonawe zwierzęta.
Zwiedzających wprawiała w podziw ta masa wciąż rozwijanych materyi, to bogactwo katedry, która, posiadając niegdyś miliony dochodu potrzebowała armii hafciarzy, skupowała najcieńsze płótna Valencyi i Sevilli, by na nich złotem i barwą wyhaftować sceny ze świętych ksiąg i katusze męczenników. Pełną chwały legendę Kościoła uwieczniono za pomocą igły wtedy, kiedy nie można jej było jeszcze unieśmiertelnić w druku.




Wieczorami Gabryel, zmęczony chodzeniem po katedrze, wracał do klasztoru Górnego. W pierwszych dniach oglądanie nowych twarzy, zetknięcie się z nowymi ludźmi sprawiało mu przyjemność.