Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/101

Ta strona została przepisana.

glądała na nie ze smutkiem. Ognisko było zgaszone, ogrodzenie zniszczone i nie słychać już było chrząkania wieprza, zabijanego corocznie. Jedynie kilka nędznych kur dziobało jeszcze leniwie piasek dokoła pobielonej barki.
Czas płynął jej dziwnie monotonnie. Z odrętwienia w jakie wpadała, budziły ją jedynie sprawki Toneta, bądź też wspomnienia o Martinezie, którego fotografję w mundurze wojskowym zawiesiła w swojej komórce z wyrafinowanem okrucieństwem dla siebie samej, gdyż w ten sposób za każdem spojrzeniem zwróconem w tę stronę mogła sobie zdać sprawę o popełnionym niegdyś błędzie.
Mała Roseta, do której zjawienia się w barce przyczynił się niegodziwy strażnik, nie zajmowała prawie matki. Wychowywała się jak dzikie zwierzątko. Tona co wieczór musiała ją odszukiwać, aby zaprowadzić siłą niemal do barki po należytem schłostaniu. W ciągu zaś dnia jedynie głód odczuwany przez dziewczynkę, pozwalał oglądać ją w barce.
Trudno! należało się z losem pogodzić! Było to jednak nowe utrapienie dla Tony.
Będąc dziką, Roseta szukała samotności, przeciągając się na miękkim piasku, lub zbierając muszle i ślimaki czy też rwąc wodorosty. Często chodziła całemi godzinami ze wzrokiem utkwio-