cowanych na linach. Niewielkie rozmiarami i zgrabne te łódki wydawały się niby małe kurczątka wobec barek większych ustawionych za niemi parami niby w zaprzęgu. Barki stanowiące poszczególne pary były identycznej wielkości oraz tegoż samego koloru.
W ostatnim szeregu znajdowały się weteranki żeglugi, stare barki o przedziurawionych kadłubach i widocznych szkieletach, czyniące wrażenie szkap z areny podczas walki byków. Mogłoby się zdawać, że są pogrążone w smutku na myśl o niewdzięczności ludzkiej, zostawiającej je w opuszczeniu na starość.
Rozwieszone na masztach powiewały schnąc na słońcu rudawe sieci, flanelowe koszule i wełniane spodnie, nad temi zaś tak okazałemi sztandarami unosiły się od czasu do czasu mewy, zataczając koła niby upojone promieniami słonecznemi, to znowuż spadając na błękitną powierzchnię morza o lekkich zmarszczkach lśniących przelewającym się blaskiem refleksów południowego słońca.
Proboszcz mówił o pogodzie, obserwując swym wzrokiem łagodnego wołu morze i brzeg.
Na zielonawej linji horyzontu śledził ruchy żagli zakończonych ostro u góry i przypominających skrzydła gołębi, po chwili zaś spoglądał na zakręt brzegu, tworzący zatokę o panoramie zielonych
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/121
Ta strona została przepisana.