Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/124

Ta strona została przepisana.

bienicę. Molo wysunięte w morze wydawało się murem cyklopowym rudych głazów nagromadzonych przypadkiem podczas trzęsienia ziemi. Tło zatoki portowej stanowiły zabudowania Grao, gmachy, w których się mieściły magazyny, składy, biura agentów portowych, kantory bankowe, wreszcie inne urządzenia niezbędne dla arystokracji portowej. Za niemi ciągnął się zwężający się coraz bardziej ogon upstrzony mnóstwem barwnych dachówek. Można było rozróżnić Cabanal, Canamelar, Cap de Fransa. Bliżej znajdowały się piękne kilkopiętrowe domy o zgrabnych wieżyczkach, dalej zaś, tam gdzie się zaczynało już pole uprawne, widniały nędzne, białe chałupki o strzechach słomianych, skręconych niby czapeczki przez wiatry gwałtowne od strony morza.
Proboszcz upewniwszy się, że nikt go nie szpieguje, wrócił na opuszczone przed chwilą miejsce obok brata.
Żona poddała mu pewną myśl, którą po dostatecznej rozwadze uznał za możliwą do urzeczywistnienia. Należało się udać do Algieru, który się znajdował tuż niedaleko niby ten dom po drugiej stronie ulicy, nieustannie przez nich widziany. Nie chodzi tu tym razem o połów ryb, który nigdy nie daje tyle ileby się chciało, lecz o ładunek kontrabąndy, o taką ilość pakunków