barka ta rzeczywiście była dziurawa, rozklekotana i wypaczona od góry do dołu, tak iż na morzu skrzypi jak stara gitara, on jednak, kupując ją, nie dał się bynajmniej oszukać, zapłacił bowiem tylko trzydzieści duros. Samo drzewo tyle kosztuje. Dla znawców morza, którzy potrafią je przebyć nawet w bucie, wystarczała aż nadto.
Zaznaczył jeszcze, mrugnąwszy żartobliwie okiem, że przynajmniej nie stracą wiele, skoroby nieszczęście chciało, by wpadła w szpony straży przybrzeżnej.
Ta myśl naiwna ostatecznie utwierdziła go w przekonaniu, że zamiar jego nie jest bynajmniej nierozsądny i nie zdawał sobie sprawy zupełnie z niebezpieczeństwa, na jakie narażał swe życie.
Załogę tworzyliby sami wraz z dwoma innymi zaufanymi ludźmi. Należało przedtem jednak porozumieć się jeszcze z wujem Mariano, który znał doskonale Algier, ponieważ sam niegdyś uprawiał podobne „zajęcie“.
I aby nie żałować zwłoki w urzeczywistnieniu zamiarów, uważał, że będzie najlepiej, jeżeli się udadzą natychmiast do szanownego ich wuja.
O tej porze wuja Mariano można było niewątpliwie znaleźć w kawiarni Carabina, tam więc obaj bracia skierowali swe kroki.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/126
Ta strona została przepisana.