Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/145

Ta strona została przepisana.

wielkiego przepelzającego z jednego miejsca na drugie mrowiska lśniących owadów.
Za chwilę miała się odbyć ceremonja Spotkania. Idąc różnemi ulicami zbliżały się ku sobie dwie procesje. W jednej niesiono eskortowaną przez żałobnych grenadjerów figurę pogrążonej w smutku głębokim Matki Jezusowej, w drugiej zaś zbroczonego krwawym potem samego Jezusa, z długiemi rozpuszczonemi włosami w ciemnej fjoletowej haftowanej złotem sukni, uginającego się pod ciężarem krzyża na skalistej drodze, którą wyobrażał postument o wyłożonej ostremi bryłami korkowemi powierzchni. Dokoła zaś jak gdyby w obawie, aby Jezus nie uciekł, tłoczyli się nielitościwi żydzi, usiłujący przybrać jaknajbardziej srogi wyraz twarzy, za którymi kroczyły postacie w kapturach i długich, ciągnących się po błocie szatach, tak ponurych i żałobnych, że aż dzieci wybuchały płaczem, chowając się w fałdy spódnic swych matek.
Głuche bębny huczały nieustannie, trąby zaś ryczały przeraźliwie, lub jęczały przeciągle jak młode bydlątka w rzeźni.
Wśród tłumu zgiełkliwego szły również starsze dziewczęta o policzkach ubarwionych różem, w strojach odalisek, jakie się widuje na scenach oper komicznych, z dzbankami pod pachą co miało przypominać biblijną Samarytankę.