Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/146

Ta strona została przepisana.

W uszach i na szyi miały lśniące ozdoby wzięte w pożyczce przez ich matki na dzień procesji, na odsłoniętych zaś nogach o silnie rozwiniętych łydkach trzewiki i pończochy w prążki.
Szczegóły te jednak bynajmniej nie wywoływały uwag bezbożnych.
— Panie!... Ach, Panie, Boże mój! — wzdychały płaczliwie stare handlarki ryb, spoglądając na krwawiące czoło Jezusa otoczonego przez tłuszczę niewierną.
Od czasu do czasu można było jednak zauważyć wśród tłumów przyglądających się procesji blade uśmiechnięte twarze o podsiniałych oczach. Nie brakło bowiem i teraz tych, którzy pragnąc się nieco zabawić, przybyli tu po nocy burzliwej z Walencji. W wypadkach, gdy wesołość zaczynała przybierać formy jaskrawe, zbliżał się wnet któryś z żołnierzy Piłata i wywijając groźnie szablą, ryczał z oburzenia:
— Łotry!... Niegodziwcy! Przyszliście tu się wyśmiewać?
Wyśmiewać się z tej uroczystości, którą obchodzono corocznie odkąd istnieje Cabanal!... Na Boga! Trzeba być mieszkańcem Walencji, ażeby się odważyć na coś podobnego!
Tłumy się gromadziły w miejscu Spotkania na skrzyżowaniu ulic. Na jednym z rogów ulicy San Antonio znajdowały się majolikowe Stacje