Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/150

Ta strona została przepisana.

Wreszcie nastąpiła chwila spotkania. U stało huczenie bębnów, ucichły jęki trąb, zamarły dźwięki żałobne. Figury ustawiono naprzeciwko siebie i jakiś głos żałośny zaczął wyśpiewywać monotonną melodję strof, zawierających wzruszający opis spotkania.
Z przejęciem się słuchali wszyscy śpiewów pobożnych wuja Grancha starego aksamitnika, który co roku przybywał z Walencji na tę uroczystość, aby w niej wziąć żywy udział. A miał głos nie bylejaki! Do głębi serca zdołał przeniknąć. Nie dziw więc, że skoro w pobliskiej traktjerni wuja Chulla śmiano się zbyt głośno, szedł w tamtą stronę głos oburzenia pobożnie usposobionych tłumów.
— Cicho!... łotry!.
Podniesiono nieco w górę i znowu opuszczono figury, co należało sobie tłumaczyć, że w tej chwili odbyło się właśnie pełne boleści i smutku powitanie między matką a synem.
Dolores przez cały czas trwania ceremonji i śpiewów wuja Grancha, nie spuszczała oka z przystojnego i zuchwałego żyda, który tak bardzo się różnił od swego dowódcy o krzywych nogach.
Umyślnie stanęła tak, aby Rosario nie mogła kontrolować jej wzroku. Ta jednak doskonale czuła na kogo spogląda. Widzicie? Pożarłaby