Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/158

Ta strona została przepisana.

podmuch ciepławy muskający gładką nieruchomą i lazurową niby lustro weneckie powierzchnię morza.
Nie widać już było brzegu, z którego odpłynęła Nadobna. Można było dojrzeć natomiast po lewej stronie barki wśród mgły na horyzoncie dwie lekko zaznaczone plamy barwy różowej. Tonet wskazał je swym towarzyszom. Mijali Ibizę.
Nadobna płynęła powoli po rozległym kręgu spokojnego morza na którym ukazywały się od czasu do czasu ledwo dostrzegalne obłoczki dymu parostatków.
Powolnie posuwający się przód barki prawie nie pruł wcale wody, żagiel zaś zwisał zupełnie zamiatając dolnym rąbkiem deski pokładu.
Zdawało się, że wzrok sięga największych głębin wody spokojnej. Obłoki również jak i barka odbijały się w błękitnem zwierciadle niby tajemniczy miraż. Zwinne wyginające się wstęgi ryb mieniły się w wodzie metalicznym błyskiem; olbrzymie delfiny igrały niby psotne dzieci, ukazując od czasu do czasu na powierzchni wody swe dziwaczne głowy i czarne połyskujące grzbiety; ryby latające niby ważki morskie wymachiwały skrzydłami żyjąc przez kilka chwil życiem atmosferycznem, poczem pogrążając się znowu