Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Grao wraz ze swoim portem nic nie jest warte w porównaniu z Algierem!
Znajdowali się w olbrzymiej zatoce portowej o ciemnej i nieruchomej wodzie. W głębi tej zatoki otwierał się port, którego wejścia strzegły zielone i czerwone latarnie. Za portem na wzgórzu wznosiło się tarasami miasto bielejące nawet w nocy wśród tysiącznych świateł. Cóż za rozrzutność gazu! W zwierciadle wody wiły się wężykowato czerwonawe wstęgi, niby ognie sztuczne rzucane przez rozbawione ryby. Również czerwonemi latarniami był gęsto oświetlony las maszt gładkich zupełnie, stosownie do skromniejszych wymagań marynarki handlowej, lub zaopatrzonych w gniazda bocianie i kartaczownice. W dolnej części miasta na bulwarach o czysto europejskim wyglądzie można już było rozróżnić wspaniale oświetlone kawiarnie, wielkie magazyny, tłumy przechadzającej się publiczności, szeregi powozów o białych płóciennych budach.
Aż do barki dochodziły splątane przez wiatr nocny echa muzyki kawiarnianej, pobudek wojskowych, gwaru ulicznego, krzyku arabów, całego wreszcie ruchliwego życia, charakteryzującego handlowe egzotyczne miasto, które po tylu dziennych łotrostwach popełnianych dla zdobycia franka oddaje się wraz z nadejściem nocy niepohamowanym zabawom.