Trwoga opanowywała Proboszcza gdy myślał o barce. Oby tylko Bóg był tak dobry i nie zesłał burzy! Nawet na spokojnem morzu barka mogła płynąć dzięki jakiemuś tylko cudowi, zanurzona bowiem była prawie zupełnie, kołysząc się ciężko i unosząc się powoli ponad fale, które choć bardzo niewielkie, opluskiwały pokład, niby podczas burzy.
Tonet, któremu obcem było uczucie niepokojącego się właściciela, żartował mówiąc, że barka wygląda jak torpedowiec, którego pokład jedynie ukazuje się na powierzchni morza.
O świcie z przylądka Mala Dona pozostała już tylko mała sylwetka. Przed barką otwierało się pełne morze.
Proboszczowi, który widział teraz tylko morze dokoła i ani skrawka lądu, ładowanie barki w pośpiechu wśród nocnych ciemności wydawało się snem. Wnet jednak wszelkie wątpliwości znikały. Poukładane na pokładzie pakunki, śpiąca załoga, przedewszystkiem zaś sama barka płynąca ciężko jak żółw, były aż nadto jawnym dowodem rzeczywistości.
Jedynie pogoda dodawała Proboszczowi otuchy. Wiatr był pomyślny i morze spokojne.
W tych warunkach Nadobna mogła dopłynąć do Walencji. Teraz dopiero właściciel barki zdał sobie sprawę ze swej lekkomyślności. Prawdzi-
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/172
Ta strona została przepisana.