Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/174

Ta strona została przepisana.

Mieli jeszcze czas. Należało czemprędzej skręcić znowu na pełne morze. Po chwili Nadobna przechyliwszy się nieco, zaczęła się oddalać od przylądka w kierunku północno-wschodnim. Wiatr sprzyjał tej zmianie, barka więc choć zanurzona w znacznej części płynęła dość szybko.
Szalupa strażnicza zoczywszy barkę zaczęła ją ścigać. Znajdowała się w dobrym stanie i była bardzo zręczna, ponieważ jednak przestrzeń dzieląca ją od Nadobnej była dość znaczna, Proboszcz się zdecydował uciekać możliwie najdalej, choćby nawet do samej Marsylji, o ile przedtem fale nie pochłoną tego starego pudła wraz z całym ładunkiem.
Około południa jednak, gdy barka się zrównała prawdopodobnie z Walencją, szalupa przestała ją ścigać, kierując się ku lądowi.
Proboszcz wiedział doskonale co to miało znaczyć. Pogoda była niepewna, strażnicy więc woleli pilnować brzegu w przekonaniu, że wcześniej czy później Nadobna będzie musiała szukać lądu celem złożenia ładunku.
— Dają nam wytchnienie. Dzięki i za to! Korzystajmy więc, chłopcy! Musimy szukać schronienia. Na pełnem morzu w tym kapciu nie możemy zostawać. Do Columbretas! Może tam przynajmniej znajdzie spokój człowiek uczciwy, który pragnie czegoś się dorobić. Handel nie jest