Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/179

Ta strona została przepisana.

rekiny, aniżeli robaki, jak gnój. Uwaga! Znowu się zbliża!...
Proboszcz wykładał towarzyszom zasady swej filozofji nabytej od wuja Borrasca. Jedynym jednak pilnym jego słuchaczem był kot blady i drżący z przerażenia chłopak, trzymający się kurczowo masztu, i spoglądający nieustannie dokoła, jak gdyby się obawiał, że czegoś nie zdoła zobaczyć.
Zapadała już noc. Nadobna kołysząc się gwałtownie na falach płynęła, nie rozwijając zbytniej szybkości. Brak zapalonej latarni świadczył, że woli płynąć niepostrzeżona przez nikogo, choćby się miała nawet narazić na zderzenie.
Gdy tak płynęła około godziny wśród nocnych ciemności, właściciel jej dostrzegł skaczące na falach światełko. Zbliżała się jakaś barka.
Nie mogąc rozpoznać dokładnie spostrzeżonej barki, Proboszcz ani na chwilę nie wątpił, że jest to szalupa strażnicza, zmęczona bezskutecznem pilnowaniem brzegów i podążająca odważnie mimo niepogody ku wyspom Columbretas aby tam znienacka przyłapać przemytników w obranem przez nich schronieniu. W przekonaniu, że się wcale nie myli, uczynił parokrotnie ruch nieprzystojny, jako znak jego szyderczej pogardy:
— Macie na drogę!