Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/183

Ta strona została przepisana.

zwinne, mógłby skorzystać z zamieszania i rzec sobie, że kradnąc złodziejowi... O, to się nie uda! Z nim niema żartów! Do djabła! Niech się tylko ktoś waży ukryć choć jeden pakunek, kulka go nie minie!
Barkę wyładowano szybko jak we śnie. Proboszcz powoli zaczął się uspakajać, stwierdzając jednocześnie, że stłuczenia otrzymane w chwili gwałtownego wstrząśnienia na mieliźnie, przestają już boleć. Oddalał się już ostatni wóz. Sylwetki rozproszywszy się w różnych kierunkach, znikły jak cienie.
Żadnego pakunku nie brakło. Nawet z pogruchotanego dna barki, wrytej w piasek, wydobyto wszystkie.
Również Tonet oraz inni członkowie załogi ruszyli z żaglem na plecach i niewielką ilością sprzętów, które zdołano zabrać, a które mogły się przydać. Nikomu nic złego się nie stało, gdyż nawet kota wydobyto z wody w chwili, gdy zaczynał już tonąć, wypadłszy z pokładu przy wstrząśnieniu barki.
Proboszcz znalazłszy się z wujem, uściskał go. Ach, wuj Mariano! Teraz dopiero może mu opowiedzieć czego w tej podróży doświadczył, lecz dzięki Bogu wszystko minęło. Będą mogli uregulować swoje rachunki. Nikt nie powie, że