Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Przez owo miasto improwizowane, znikające corocznie wraz z nadejściem pierwszych burz jesiennych, przebiegały tramwaje i pociągi, ostrzegając gwizdem przechodniów przed przejechaniem; toczyły się wozy z powiewającemi jak sztandary czerwonemi firaneczkami u bud. Mrowie ludzkie poruszało się aż do późnej nocy z jakiemś jakby brzęczeniem owadów, w którem chwilami można było rozróżnić wołania handlarek biszkopcików, zawodzenia katarynek, dźwięki gitary, klaskanie kastanjetów i niemile tony nosowe harmonik, przygrywających do tańca dziarskim kawalerom z kędziorami na skroni, ubranym w białe bluzy. Po wewnętrznej ale bynajmniej nie wodnej kąpieli, zacni ci kawalerowie, wracając do Walencji, gotowi byli stanąć do walki na noże albo spróbować siły swych pięści na pierwszym napotkanym przedstawicielu miejscowych władz bezpieczeństwa publicznego.
Mieszkańcy wybrzeża przystając za kanałem Gazowni, obserwowali wesołych intruzów, sami jednak nie brali żadnego udziału w zabawach. Niech się bawią, ci, z miasta! Wiedzieli dobrze, że letni okres był dla całego Cabanal dojną krową, z której zyski osiągnięte musiały wystarczyć przez resztę miesięcy w ciągu roku.
Pewnego dnia w początkach sierpnia wykończono wreszcie barkę Proboszcza. Właściciel jej