Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/202

Ta strona została przepisana.

— Ależ, moi państwo! Proszę o chwilkę spokoju. Chrzest barki to przecie nie śmiech. Potem będzie zabawa!
I pragnąc dać przykład skupienia niesfornemu tłumowi zdjął poważnie czapkę, ksiądz zaś tymczasem również spocony pod ciężką swą kapą przewracał kartki rytuału, szukając modlitwy: Propitiare, Domine, supplicationibus nostris, et benedic navem istam...
Rodzice chrzestni wpatrzeni ze skupionym wyrazem twarzy w ziemię stali po obu stronach księdza. Zakrystjan wsłuchiwał się pilnie w słowa modlitwy, aby we właściwej chwili odpowiedzieć amen. Tłum uspokojony nareszcie i jakby zawieszony nad ziemią, bez czapek, czekał czegoś niezwykłego.
Don Santiago znał dobrze swych parafjan. Odmawiał niedługą modlitwę powoli, rozwlekając wyrazy i wytrzymując uroczyście przerwy wśród panującej dokoła ciszy, Proboszcz zaś, którego wzruszenie graniczyło niemal z obłędem, kiwał się przy każdem zdaniu modlitwy, jak gdyby rozumiał wszystko co mówił ksiądz po łacinie, zwrócony twarzą do jego Kwiatu majowego.
Domyślił się znaczenia jednego zdania: Arcam Noe ambulantem in diluvio i napełnił się dumą, że widocznie barka jego została porównana do najbardziej znanego przez chrześcijan okrę-