Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— Właściciel barki!... Właściciel barki!
Tulił się do matki, całując nabrzmiałe powieki jej oczu nabiegających wciąż łzami.
Wróciły wspomnienia w pamięci Tony. Na widok barki, której uroczystość święcono, stawała przed nią cała jej przeszłość: nienawistna przygoda ze strażnikiem, długie lata wdowieństwa oraz wzgardy dla mężczyzn. Wydało się jej wreszcie, że widzi swego Pascualo, młodego i dzielnego, jakim był wówczas, gdy się zdecydowała wyjść za mąż. Płakała więc teraz niepocieszenie, jak gdyby go przed chwilą straciła po raz drugi.
— Synku mój! Synku mój! — jęczała ściskając Proboszcza, w którym widziała żywe podobieństwo jego ojca.
Proboszcz przynosił zaszczyt całej rodzinie. Przez swoją pracę pozwolił jej zdobyć znowu utracony szacunek. Płakała teraz, gdyż doznawała wyrzutów sumienia. Nie kochała go przedtem tak jak na to zasługiwał. Rozczuliła się bardzo, ogarniał ją bowiem lęk... Ach, Boże!... lęk, że biedny jej Pascualet ulegnie podobnemu losowi jak ojciec. Wyrażając zaś szlochaniem swoje obawy, spoglądała zdaleka na zniszczoną już ze starości barkę-traktjernię, kryjącą w swem wnętrzu straszliwą tragedję męczennika pracy.
Uczynione przez Tonę porównanie między nową barką, wspaniałą i kształtną, a owem pu-