dłem, które z braku gości stawało się coraz smutniejsze i bardziej sczerniałe, napełniło bólem jej serce. Zdawało się jej, że widzi już Kwiat majowy rozbity wśród burzy i wywleczony na brzeg jak barka, w której łonie znajdowały się zwłoki biednego Pascualo.
Nie, nie mogła być wesołą jak inni. Drażnił ją gwar panujący dokoła. Z morzem niema żartów. Teraz szemrze łagodnie i przymila się jak kot fałszywy, skoro jednak Kwiat majowy odda mu się z zaufaniem, pokaże wtedy do czego jest zdolne.
Lękała się o swego syna, tak teraz dla niej drogiego, jak gdyby go odnalazła po długiem szukaniu. Jest wprawdzie dobrym marynarzem, lecz cóż to pomoże? Wszak ojciec jego również kpił sobie z rozszalałych fal! Ach! przeczuwa coś niedobrego jej serce. Morze tylko czyha na to, aby wygubić jej rodzinę i pochłonąć również i nową barkę, jak to uczyniło ze starą.
Nie należało jednak mówić w ten sposób. Proboszcz wyrzucał to matce. Czyż nie miała nic innego do powiedzenia w dniu tak radosnym? Matkę jednak musiało gryźć sumienie, że nie pamiętała wcale przez długie lata o swoim mężu nieboszczyku. Wartoby było wspomnieć o duszy marynarza, który może dotąd jeszcze cierpi i zapalić grubszą jakąś świecę woskową. Nie należy
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/207
Ta strona została przepisana.