Proboszcz spędził kilka godzin popołudniowych w Walencji. Wracając do domu zatrzymał się na placu Glorieta przed gmachem dawnej Komory celnej.
Była godzina szósta. Słońce rzucało światło pomarańczowe na szczyt olbrzymiego gmachu, czyniąc mniej ponurym zielonawy odcień poczerniałych od deszczów wentylatorów. Na tle przezroczystego błękitnego nieba uwydatniał się zdobiący ów szczyt posąg Karola III. Przez barjery balkonów donosiła się wrzawa pełnego pracowitych pszczół ula, wołania, przytłumione śpiewy oraz zgrzyt metalowych nożyc branych i odrzucanych znowu co chwila.
Wreszcie w szerokich drzwiach gmachu ukazała się chmara robotnic wychodzących z bliższych pracowni. Niby fala perkalowych spódnic chlusnęła na plac. Z koszykami na rękach o podwiniętych rękawach dziewczęta podskakiwały jak wróbelki nawołując się i tworząc grupy przed gmachem na placu, na którym znajdowało się kil-
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/211
Ta strona została przepisana.
VIII.