i matka zadawalały się małem. Lecz niektóre z robotnic były naprawdę nieszczęśliwe! Musiały bowiem pracować jak murzynki, aby wyżywić leniwego męża i stadko małych dzieci, których usta nieustannie pochłaniały dawany im chleb...
Zdawałoby się rzeczą niemożliwą, aby te kobiety wśród nędzy podobnej chciały się jeszcze bawić...
Z poważną miną i umiarkowanemi gestami jasnowłosa, dumna i nieprzystępna, choć wychowana wśród łobuzów wybrzeża, dziewczyna, zaczęła opowiadać swemu bratu historję drastyczną, używając przytem wyrażeń jaskrawych, jak kobieta, która wie wszystko; mowa jej tak była jasna, że najbardziej ordynarne wyrazy ześlizgiwały się po czerwieniejących jej wargach nie zostawiając śladu po sobie żadnego. Mówiła o jednej z pracownic, znanej ze złego prowadzenia się, która teraz nie mogła pracować mając rękę złamaną. Pobił ją mąż przyłapawszy z jednym z licznych jej przyjaciół. Taka bezwstydna! A ma przecież czworo dzieci!...
Proboszcz uśmiechnął się dziko. Ręka złamana! Do djabła! To jeszcze nic wielkiego! Głupstwo! Z taką kobietą należy się obchodzić ostro. Życie z podobną żoną, to istna męczarnia. Tacy jak on, niech Bogu dziękują, że mają żony uczciwe, w domu zaś spokój!...
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/214
Ta strona została przepisana.