Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/217

Ta strona została przepisana.

— Czyż możnaby było żyć w spokoju, słuchając wszystkiego co mówią? Czyż nie posądzają nawet Dolores? I cóż?... Jak myślisz? O co posądzają? Czy uwierzysz? Tonet bywa za często z nią razem. Wszak to śmiechu jest warte! Czyż można przypuszczać choć na chwilę, aby tak dobra żona mogła popełnić jakąś niewłaściwość? I z kimże, w dodatku? Z Tonetem! Z Tonetem, który ją szanuje jak matkę!
I Proboszcz mimo, że się czuł pokrzywdzonym przez posądzenia niesłuszne dotyczące jego żony, zaśmiał się na ich wspomnienie z wyrazem pogardy i głębokiej wiary pobożnego prostaczka, wobec którego ktoś się ośmiela zaprzeczyć mocy cudownego obrazu Najświętszej Dziewicy znajdującego się w jego miejscowości rodzinnej.
Roseta spojrzała pilnie na Proboszcza zwalniając kroku. Jej oczy głębokie zastanawiały się nad tem, czy śmiech jego był szczery... Trudno było jednak w to wątpić. Śmiał się zupełnie naturalnie. Był daleki od wszelkich podejrzeń.
Spostrzeżenie to rozgniewało ją tak dalece, że odruchowo, nie zastanawiając się co z tego może wyniknąć, zawołała z przejęciem:
— Mówię: każdy mężczyzna jest albo gałganem albo głupcem!
I zdawało się, że spojrzeniem swem pragnęła zaliczyć Proboszcza do owej drugiej kategorii mężczyzn.