Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/225

Ta strona została przepisana.

nowisko zakrystjana, które napewno dla niego zarezerwuje don Santiago.
Ach łotry! Zobaczą go na morzu. Nieraz jeszcze nadarzy mu się sposobność nazwania ich tchórzami.
Nazajutrz ożywiła się cala dzielnica Barracas. Wieczorem miały wypłynąć na morze parami barki z ludźmi zdobywającymi na nich chleb swój codzienny.
Co roku wyruszali mężczyźni na podobną wyprawę, mimo to kobiety przeważnie się niepokoiły, myśląc o niepewności, której miały doznawać w ciągu długich okresów.
Właściciele zmęczeni ostatniemi przygotowanami oglądali w porcie swe barki. Próbowali, czy dobrze funkcjonują bloki, naciągali liny, podnosili, to znowuż opuszczali żagle, mierzyli głąb luku, układali zapasowe płótna i liny, liczyli kosze i naprawiali sieci, wreszcie zanosili dokumenty do urzędów portowych, ażeby dumni i wiecznie niezadowoleni panowie raczyli je podpisać.
Około południa Proboszcz wracając do domu na obiad, zastał w kuchni matkę rozmawiającą o czemś z Dolores ze łzami w oczach.
Na kolanach trzymała jakieś zawiniątko. Ledwo ujrzała syna, zwróciła się do niego z wyrzutami.