Proboszcz słuchając obojętnie matki, usiadł przy stole na którym się znajdowała już parująca patelnia. Niepotrzebne te strachy!
— Siadaj jeść, Pascualet!...
Ojciec pragnął aby syn jego był najlepszym marynarzem zpośród mieszkańców Cabanal. Aby zaś skończyć wreszcie rozmowę, którą uważał za niepożądaną, zapytał co matka trzyma na kolanach w zawiniątku.
Tona rozpłakała się znowu. Przyniosła upominek nasuwający może przykre myśli... Zgromadziła niewielkie swe oszczędności, ażeby móc kupić synowi pas ratunkowy przy pomocy przyjaciółki pewnego maszynisty ze statku angielskiego.
Wyjęła z zawiniątka szeroki bardzo giętki pancerz korkowy. Proboszcz uśmiechnięty przyjrzał się mu bliżej. Dobry! Czegóż też nie wymyślą ci ludzie! Słyszał o podobnych pasach i chciał nawet mieć jeden u siebie, mimo, że sam pływa jak tuńczyk i nie potrzebuje żadnych przyrządów do pływania.
Cieszył się z otrzymanego podarunku jak dziecko i przerwawszy obiad zaczął przymierzać pas, który był tak szeroki, że zapierał mu oddech. Śmiał się sam z siebie. Wyglądał jak foka.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/228
Ta strona została przepisana.