lat trzydziestu, tem śmielej mogę się przyznać, że nie ominąłem wtedy również sposobności towarzyszenia na barce wyruszającym „na pracę“ ku brzegom Algieru kontrabandzistom.
Jest jednak jeszcze inne wzruszające mię zawsze wspomnienie, związane z moją powieścią Flor de mayo.
Często, błąkając nad brzegiem morza i układając w myśli plan powieści, spotykałem młodego, o pięć lat tylko starszego ode mnie artystę malarza, siedzącego pod gołem niebem i przenoszącego na płótno w sposób iście czarodziejski całą wspaniałość promieniejącego światła, cudną przezroczystość powietrza, drganie błękitu fal morskich, przejrzystą a jednocześnie trwałą biel żagli, oraz plamy barw olbrzymich byków, brnących w wodzie i ciągnących majestatycznie barki do brzegu.
Znaliśmy się z nim od dzieci. Z biegiem lat straciliśmy siebie z widoku. Potem spotkaliśmy się właśnie w okresie, gdy artysta-malarz przybywszy z Włoch, zaczynał już osiągać pierwsze tryumfy.
Stawszy się zwolennikiem realizmu w sztuce wbrew zasadom, które wpajano mu w szkole, uznał za jedynego swego mistrza morze, podziwiając zwłaszcza w Walencji jego wspaniałość.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/23
Ta strona została przepisana.