Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/230

Ta strona została przepisana.

Przed wieczorem zaczęto czynić bliższe przygotowania do wyprawy barek w zaprzęgu.
Około stu barek z górą uszykowało się w podwójnym szeregu z pochylonemi masztami, wyglądającemi jak najeżone lance oddziału wojskowego. Wierzchołki ich kołysały się nieustannie z pewnym wdziękiem. Barki z wyglądu przypominały do pewnego stopnia starożytne galery, zbrojną flotyllę Aragonji, albo też małych statków Rogera de Lauria, siejących postrach na Morzu Sródziemnem.
Rybacy z miną odważną i z narzędziami na plecach tworzyli poszczególne grupy niby wojsko gromadzące się na brzegu Salou, celem wyruszenia na podobnych a może gorszych jeszcze barkach na zdobycie Majorki. Widok mnóstwa prostych barek miał w sobie coś legendarnego. Możnaby było myśleć, że są to okręciki średniowiecznej Aragonji o trójkątnych żaglach, niosące trwogę Maurom Andaluzji, jak również ukazujące się groźnie pod uśmiechniętem niebem Grecji.
Cała ludność podążyła na brzeg. Kobiety i dzieci biegały po piasku, szukając wśród mnóstwa maszt, lin i kadłubów połączonych w pary, barki, na której się znajdowali ojcowie lub inni członkowie ich rodzin. Co roku odbywała się podobna wyprawa w głąb morskiej pustyni. Mimo grożącego niebezpieczeństwa zdobywano w ten