wiały z ożywieniem o pogodzie, o zapowiadającym się szczęśliwie połowie, o związanych z porą roku nadziejach zdobycia chleba poddostatkiem. Chłopcy nieobuci, w ubraniach przesiąkniętych zapachem smoły, biegali po brzegu wypełniając ostatnie zarządzenia właścicieli barek i zabierając przygotowane uprzednio suchary i baryłki z winem.
Wraz z nadejściem wieczoru wszystkie załogi znajdowały się na pokładach swych barek.
W ogólnej liczbie wyruszało na morze tysiąc osób z górą. Barki nie mogły jeszcze odpłynąć do chwili zakończenia przez dumnych urzędników odpowiednich czynności biurowych. Tłumy zgromadzone na brzegu niecierpliwiły się, jakby w oczekiwaniu na opóźnione przedstawienie.
Od niepamiętnych czasów panował pewien zwyczaj w chwili odbijania barek od brzegu.
Wszystkie kobiety wybiegały na brzeg, aby złorzeczyć mężczyznom znajdujących się na sprzężonych barkach. Szyderstwa i żarty dojmujące wymieniano pomiędzy brzegiem a opuszczającemi port załogami, nie w złej, lecz raczej w dobrej intencji. Zwyczaj nakazywał, trzeba więc było powiedzieć coś tym chłopom wyruszającym spokojnie na połów i zostawiającym w osamotnieniu swe żony.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/232
Ta strona została przepisana.