Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Zwyczaj ten był tak zakorzeniony wśród ludności rybaczej, że mężczyźni zawczasu przygotowywali całe kosze kamieni, których rzucaniem z barki odpowiadali na złorzeczenia pożegnalne idące ku nim z brzegu.
Była to zabawa dzika, godna mieszkańców wybrzeży Levantu, gdzie żarty na temat dobroduszności mężów i niewierności żon opowiadano sobie nawzajem z pewną prostotą.
Zajaśniał różaniec latarni niby girlanda ognista, ciągnąca się wzdłuż wybrzeża portu. Wnet całe smugi świateł zalśniły ponad spokojną taflą wody. Latarnie zawieszone na szczytach masztów migotały jak gwiazdy zielone i czerwone. Na popielatem tle nieba i wody uwydatniały się czarne plamy poszczególnych przedmiotów. Również cały port, budynki i statki czyniły wrażenie rysunków wykonanych tuszem chińskim na szarym papierze.
— Odpływają! Odpływają!...
Rozpięte żagle przepuszczały światła znajdujące się poza niemi przy końcu molo, jak naciągnięta krepa lub delikatne skrzydła czarnych motyli.
Zgraja łobuzów podążyła na koniec molo ażeby pożegnać odpływających. Cóż to była za zabawa! Należało tylko nieraz dobrze się przychylić aby uniknąć pocisków rzucanych z barek.