Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/235

Ta strona została przepisana.

uprzednio kamykami, które co chwila świstały w powietrzu jak kule i odbijały się od barjery kamiennej, nie mogąc ugodzić chowających się za nią rozigranych urwisów.
Piekielna wrzawa wzmagała się za każdem zbliżeniem się nowej pary barek ku wąskiemu ujściu portu.
Skoro zaś ochrypłe głosy umilkały na chwilę ze zmęczenia nieustannem ryczeniem, załogi wywoływały nowe wrzaski. Przykro było marynarzom, że para ich płynęła wśród ciszy. Zazwyczaj więc w podobnym wypadku ktoś z członków załogi rzucał przezornie głosem łagodnym pytanie:
— A cóż nam nic nie mówicie?
O! na to są zawsze gotowi! Znowu rozlegał się wrzask, który w pewnej chwili zagłuszał jedynie ryk rożków, dochodzący z barek. W ten sposób chłopcy znajdujący się na pokładach poszczególnych par dawali sobie nawzajem znak, aby się nie zgubić wśród innych barek płynących w tym samym kierunku.
Dolores stała wśród wrzeszczącej gawiedzi, jakgdyby się nie obawiała wcale rzucanych z barek kamyków. Nie były tak odważne inne jej przyjaciółki, które wolały zostać z tyłu. Nie długo jednak czuła się osamotnioną. Ktoś się zbliżał