Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/237

Ta strona została przepisana.

Proboszcz! Proboszcz!... O, płynie już, płynie Kwiat majowy.
Poczciwy Pascualo musiał być należycie uczczony podczas tak wielkiej uroczystości. Do wrzeszczących łobuzów przyłączyli się również i starsi mężczyźni pozostali na lądzie, a nawet kobiety nienawidzące Dolores.
— Bydlak! Skoro wyląduje, trzeba będzie zbliżyć się do niego z płaszczem ną ręku i przesłonić mu oczy, jak to czyni torero! — krzyczały tłumy.
I gorsze jeszcze rzeczy mówiono w szalonem uniesieniu z niezachwianą pewnością, że cios wymierzony nie padnie w próżnię. W stosunku do Proboszcza żart był zbyteczny. Mówiono mu prawdę, nic więcej.
Tonet drgnął w obawie, że będzie musiał usłyszeć coś bardziej jeszcze niedyskretnego od bandy dzikusów. Dolores jednak nie przejmowała się tem wcale i śmiała się bezwstydnie na cały głos, zadowolona z obelg rzucanych jej brzuchaczowi. Była nieodrodną córą wuja Paella.
Kwiat majowy wypływał powoli z portu. Właściciel barki zadowolony z tak niezwykłego pożegnaniie mu zgotowano, zawołał z pokładu:
— Cóż jeszcze? Mówcie, mówcie coś więcej!