Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/247

Ta strona została przepisana.

Podniecony temi myślami o własnem szczęściu, zaczął mimo ociężałych swych ruchów chodzić przyspieszonym krokiem, zacierając z zadowolenia ręce. W tej jednak chwili spostrzegł opodal wyłaniającą się z mroku i zbliżającą się powoli ku niemu postać kobiecą. Może to była, przypuszczał, jakaś żebraczka, która chodząc od barki do barki prosiła, aby jej dano wybiórki. Ach, Boże, jacyż to nędzarze są na tym świecie! I jakby pragnąc podzielić się swem szczęściem z całym światem, sięgnął do kieszonki w pasie, gdzie brzęczało trochę monet.
— Pascualo! — odezwała się kobieta cichym głosem nieśmiało! — Czy to ty, Pascualo?
Chryste Panie! Jakże mógł jej odrazu nie poznać?... Wszak to Rosario, jego bratowa! Cóż to? Szukała swego męża? W takim razie niepotrzebnie tu szła. Mąż jest już niewątpliwie w domu i oczekuje kolacji.
Dowiedziawszy jednak, że Rosario nie szukała wcale Toneta, Proboszcz uczuł się zakłopotany. Cóż więc czyniła tu w takim razie?... Chciała z nim pomówić? Zdziwiło go to bardzo. Widywał się rzadko z żoną Toneta, nie mógł więc wcale odgadnąć czego potrzebowała od niego. Mogła zresztą powiedzieć, co sobie życzy. Skrzyżowawszy ręce i zwróciwszy się w stronę barki, na której Pascualet dreptał wraz z dru-