Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/252

Ta strona została przepisana.

i mówąc do siebie głosem tak zmienionym, że się mu samemu wydał obcym:
— Kłamstwo, kłamstwo! Wszystko to kłamstwo!
Uspokoiło go to nieco. Słowa te przynosiły mu ulgę. Zdawało mu się, że przekonuje niemi również i morze i ciemności i barki, które były świadkami tego co mówiła Rosario. Niestety! Wróg jego ukrywał się w nim samym. Choć bowiem język powtarzał nieustannie: kłamstwo! w uszach dźwięczały mu słowa ostatnie wyrzeczone przez bratowę:
— Głupiec!... Baran!
Do djabła! Wszystko tylko nie to! Znowu zacisnął pięści na myśl, że choć część prawdy mogłaby się znajdować w tem, co mu mówiła Rosario. Przypomniał sobie rozmowę, jaką miał z Rosetą przed paru dniami, gdy szedł z nią do Grao. Zdawało mu się, że wszyscy są teraz jego wrogami: i Tonet, i Dolores, a nawet synek.
Czemuż miałby nie wierzyć słowom Rosario?... Gdyby jedynie zazdrość była ich przyczyną, mogłaby plotkować wśród swoich sąsiadek. Skoro zaś zdecydowała się iść na poszukiwanie męża Dolores i oznajmić mu straszną wiadomość, mu siała przedtem się przekonać o swojem nieszczęściu.