Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/254

Ta strona została przepisana.

Szedł aby się dowiedzieć o wszystkiem. Tak, o wszystkiem. Jakże to jednak smutne, że czuje tego potrzebę. Czyż mógł przypuszczać kiedy, że w nocy będzie podążał brzegiem jak szalony, w kierunku domu brata, unikając dróg zwykłych 1 jakby się wstydząc ludzi.
Ach! Umiała mu zadać ranę Rosario! Jakże straszną moc musiały mieć jej słowa, jeżeli zdołały zamienić go w szaleńca!...
Skręcił wbiegłszy niemal w uliczkę zamieszkałą przez ubogich rybaków, zaczynającą się od samego brzegu. Uliczka ta wysadzona karłowatemi drzewami oliwkowemi nie miała innych chodników jak tylko ziemię ubitą. Jedynemi zaś jej zabudowaniami były nędzne chałupki ogrodzone dokoła staremi deskami.
Pchnął tak gwałtownie drzwi mieszkania swego brata, że aż uderzyły o ścianę wewnętrzną. Przy slabem światełku lampki oliwnej ujrzał siedzącą na stołku Rosario z twarzą ukrytą w dłoniach. Jej wygląd rozpaczliwy harmonizował doskonale z tem nędznem wnętrzem izdebki pozbawionej krzeseł i wszelkich ozdób oprócz dwóch oleodruków na ścianie, starej gitary i zniszczonych sieci. W chałupie, jak mówiły sąsiadki, panowały jedynie głód i bijatyki.
Rosario podniósłszy głowę ujrzała w drzwiach krępą postać Proboszcza. Na twarzy jej ukazał się gorzki uśmiech.