przeszywającym serce słowom, mimo to krzyknął groźnie:
— Kłamstwo... kłamstwo!
Rosario się oburzyła. Kłamstwo?... Ślepemu najoczywistsze dowody nic nie pomogą. Czemuż tak się rozkrzyczał? Czy zamierza ją zjeść? Naprawdę, jest godnym politowania kretem, który nie widzi nic więcej prócz swego nosa. Inny na jego miejscu dawnoby już spostrzegł co się dzieje. On zaś tymczasem... ach, co za ślepota! Nawet nie zdaje sobie sprawy, do kogo podobny jest synek Dolores.
Był to cios najokropniejszy. Twarz Proboszcza mimo brunatnej swej opalonej cery pobladła. Zakołysał się ciężko, jakgdyby prawda waliła go z nóg. Oszołomiony wybełkotał:
— Synek!... Pascualet!... A do kogoż mógł być podobny? Mów zaraz, ty, bydlę przeklęte!
Synek był jego. Nikt nie śmiał w to wątpić. Do niego też podobny, do nikogo innego.
Czemuż jednak się śmieje ta piekielnica? Cóż śmiesznego widzi w tem jego twierdzeniu?
Z przerażeniem słuchał tego wszystkiego co mówiła Rosario. Gdyby chłopak był jego synem, byłby podobny do niego, jak on do swego zmarłego ojca, wuja Pascualo. A tymczasem było inaczej. Pascualet był podobny do swego wuja. Miał te same oczy, tę samą figurę, tę samą żywość
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/259
Ta strona została przepisana.