siejszej nocy nic złego się nie stanie. Zresztą nie zabrał ze sobą noża, a przecież nie będzie gryzł zębami niegodziwej pary...
— Z drogi! Tu można się udusić!
I odepchnąwszy gwałtownie bratowę, wybiegł na ulicę.
W pierwszej chwili doznał rozkosznego uczucia, jakgdyby się wydostał z jakiegoś pieca na świeże powietrze, którem mógł teraz dowoli oddychać.
Nic dojrzał żadnej gwiazdki na zasnutem niebie. Mimo swego usposobienia nie omieszkał, jako wytrawny marynarz, zbadać dokładniej stan nieba. Wyczuł zapowiadającą się burzę.
Wnet jednak zapomniał o morzu i niebezpiecznej pogodzie, idąc w ciąż dalej i dalej, bez określonego celu, bezwolnie przebierając nogami i o niczem nie myśląc. Czuł tylko echo swych kroków w pustej, jak się zdawało czaszce.
Był tak nieczuły, jak wówczas, gdy nieprzytomny leżał w chałupie Toneta. Idąc spał zmęczony bólem. Mimo odrętwienia jakiego doznawał przesuwał szybko nogami. Nie zdawał sobie jednak sprawy jak idzie i gdzie idzie.
Jedynem jego wrażeniem było uczucie bolesnego zadowolenia, że może iść wśród ciemności ulicami, na którychby się nie odważył ukazać przy świetle dziennem.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/263
Ta strona została przepisana.