Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/27

Ta strona została przepisana.

ty dziwaczne, jak świeżo rozlany ciemny płyn na szarym papierze.
Tuż przy moście otrząsali swe okrycia i parskając wycierali twarze świeżo przybyli urzędnicy ceł spożywczych. Przez okienka biura wag publicznych widać było ruszające się leniwie głowy sennych jeszcze zabierających się do pisania postaci.
Oczekiwano na zjawienie się sprzedawców, a raczej wszelkich mętów, handlarzy wyćwiczonych w targowaniu się i przebiegłości, pochodzącej z nędzy, w której wyrośli, tak iż dla najmniejszej nawet różnicy w proponowanej cenie dawali upust niewyczerpanej obfitości zaklęć i obelżywych wyrażeń, a często przed zajęciem swych miejsc na targowisku wykłócali się, prawie stając do walki z przedstawicielami władz podatkowych.
Przesunęły się już w mroku świtania wozy z jarzynami i krowy z pobrzękującemi smutno dzwoneczkami. Brakło tymczasem jedynie handlarek ryb, owego zbiorowiska brudnych, gwałtownych, oberwanych i zgiełkliwych istot, cuchnących zepsutą rybą i wonią saletrową wody morskiej.
Przybyły dopiero wówczas, gdy już prawie dniało zupełnie, gdy światło jasnego poranku zaczynało uwydatniać szczegółowo wszelkie przedmioty na szarem tle przestrzeni.