Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/271

Ta strona została przepisana.

swego domu. Postanowił czekać tu aż do wschodu słońca, gdyby było potrzeba.
Czekał, aż wyjdzie brat... Łotr, nie brat!... A gdy wyjdzie... Jaka szkoda, że nie ma ze sobą noża. Lecz i bez noża zabije. Ściśnie go za gardło, albo roztrzaska mu głowę pierwszym lepszym kamieniem z ulicy. Potem zaś wbiegnie do domu i rozpruje brzuch Dolores nożem kuchennym, albo czemś innem. Zobaczymy! Może czekając tu wymyśli jakieś inne mądrzejsze okrucieństwo.
I stojąc tak za rogiem zastanawiał się nad obraniem rodzaju męczarni; z zadowoleniem przypominał sobie to co kiedykolwiek słyszał o torturach i wnet zastosowywał je w duchu do nikczemnej pary. Z jakążby rozkoszą zapalał stos z ułożonych na brzegu starych barek i przyglądał językom płomieni, powoli ochwytującym kochanków.
Uczuł chłód silny. Po szalonem uniesieniu w jakie wpadł z chwilą spotkania chłopaka, nastąpiło znużenie, zupełny bezwład. Wilgoć przenikała do kości, żołądek zaś kurczył się z głodu. Ach, Boże, Boże! To są właśnie skutki rozczulenia. Jakże się czuje teraz źle!... I dlatego należy zamordować kochanków, albo w przeciwnym razie oni go doprowadzą do śmierci swem postępowaniem.