Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/275

Ta strona została przepisana.

plej w powietrzu. Również i po ciele jego rozchodziło się ciepło. Przypominał sobie niemal ze śmiechem ściganie brata, które go tak zmęczyło. Budziło się w nim uczucie dobroci, pragnął kochać świat cały, począwszy od tej dziewczyny, od siostry, która nie przestawała wpatrywać się w niego. Oświadczał to głośno. Roseta była chlubą rodziny, nie tak jak inni, zwłaszcza on, Świnia... O, Roseta tak sprytna, tak potrafi mówić ostrożnie, jak wtedy, gdy szli oboje drogą do Grao. Nie jest też tak szaloną, jak inne, które mogą doprowadzić do śmierci i do zguby!... A jak rozumna! Słusznie powiada, że każdy mężczyzna, to albo łotr, albo głupiec. Oby tak tylko zawsze myślała. Lepiej nienawidzieć mężczyzn niż udawać miłą, jak inne kobiety, które zdradzają ich i gubią.
Proboszcz zapalając się własnemi słowami, wymachiwał rękami i krzyczał tak, iż można go było słyszeć zdaleka. Nagle w komórce Tony ktoś się poruszył gwałtownie i z poza grubej zasłony odezwał się głos pieszczotliwy:
— To ty, Pascualo?
Tak, szedł do swojej barki, by zobaczyć, co tam robią jego ludzie. Matka niech się jeszcze nie zrywa z łóżka. Pogoda nieszczególna.
Zaczynało świtać. Na horyzoncie nad ciemną wstęgą morza ukazywała się inna jaśniejąca bla-