Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/276

Ta strona została przepisana.

dem niezdecydowaniem światłem. Niebo było zasnute. Na brzegu gęsta mgła otaczała poszczególne przedmioty, tak iż tylko się lekko zaznaczały jako szare plamy.
Proboszcz zażądał jeszcze szklaneczkę, ostatnią. Zanim się jednak oddalił, dotknął rozgrzaną ręką świeżych policzków Rosety.
Do widzenia! Wie już o tem, że jest jedyną dobrą dziewczyną w całem Cabanal. Niech słucha swego brata i nigdy nie wychodzi za mąż.
Zbliżając się do Kwiatu majowego gwizdał obojętnie. Możnaby było sądzić, że jest wesoły i nawet żółtawe oczy na zaczerwienionej od alkoholu twarzy nie zwracały na siebie uwagi.
Na pokładzie barki stał z dziarską miną Tonet, jakby pragnąc się pokazać całemu światu. U nóg jego leżało zawiniątko, to samo, które miał na plecach biegnąc ulicami Cabanal.
— Dzień dobry, Pascualo! — zawołał zwracając się do brata, spiesząc przemówić, aby czemprędzej usunąć od siebie wszelkie obawy.
Cóż to za bezczelny łotr?... Zanim jednak Pascualo mógł mu odpowiedzieć cośkolwiek, doznawszy uczucia wściekłości, jak przedtem, został otoczony przez swoich towarzyszy.
Właściciele barek naradzali się. Zgromadzając się razem nie spuszczali oka z horyzontu.