Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/277

Ta strona została przepisana.

Pogoda zapowiadała się groźnie i niebezpieczną byłoby rzeczą wypływać na morze. A szkoda! połów bowiem byłby bardzo obfity, tak iż możnaby było ryby chwytać rękami. Droższa jednak własna skóra niż najlepszy interes.
Wszyscy byli tego zdania. Pogoda była brzydka. Należało zostać.
Pascualo jednak sprzeciwił się temu. Zostać? Mogą sobie wszyscy zostawać. On się udaje na morze. Widział niejedną burzę, aby mógł się czegoś obawiać. Mówił to ze stanowczością w głosie, jakgdyby się czuł dotknięty ową propozycją zaniechania wyprawy. Komu brak odwagi niech siedzi w domu. Teraz da się widzieć kto jest mężczyzną.
Obrócił się plecami nie słuchając swych towarzyszy, mających zdanie przeciwne. Pragnął uciec z wybrzeża, zniknąć z oczu tych, którzy wiedząc o wszystkiem co się z nim działo, mogli się wyśmiewać z niego. Na morze!... Już przyprowadzano woły do spuszczania barek na wodę.
Za chwilę Kwiat majowy będzie na falach, Zejśé z barki! Podkładać deski pod barkę! Ciągniemy!
Załoga przyzwyczajona do karności, spełniała wszystkie rozkazy właściciela barki. Wuj Batiste jeden tylko odważył się stawiać opór słowny, powołując się na swe doświadczenie wilka morskiego.