Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/278

Ta strona została przepisana.

Do djabła! Co za nierozsądek? Gdzie też Proboszcz miał oczy? Czyż nie widział, że się zbliżała burza?
Cicho, stary! Z tej chmury nic innego nie może być jak tylko woda, kto zaś jest do niej przyzwyczajony na morzu, cóż dla niego znaczy ulewa mniejsza lub większa?
Stary jednak w dalszym ciągu się sprzeciwiał. Może woda, a może i wiatr, a wtedy ci, którzy popłyną, niech sobie po raz ostatni zmówią pacierzyk.
Właściciel wtedy odezwał się z niezwykłą surowością w głosie do starego, mimo że go tak zazwyczaj szanował. Wuj Batiste uczyniłby najlepiej, gdyby został w domu, albo pełnił obowiązki zakrystjana w Cabanal. Niemrawi i tchórze zbyteczni są na barce.
Cóż to znowu u djabła?... On miałby być tchórzem? On, który odbywał drogę do Hawany, dwukrotnie zaś nawet uratował się jako rozbitek? Bóg świadkiem (niech przebaczy ten grzech Chrystus Najświętszy z Grao), że gdyby miał o jakieś dwadzieścia lat mniej, za podobną obelgę pchnąłby nożem w brzuch, ażby się wysypały wnętrzności na ziemię. Na morze! Niech djabli wezmą podobne rozkazy! Dobrze mówi przysłowie, że tam, gdzie jest kapitan, musi milczeć marynarz!