I mrucząc ciągle pomógł podłożyć deski dopiero w chwili, gdy Kwiat majowy sięgał już wody. Inna para wołów ciągnęła drugą barkę, starą, wynajętą przez Proboszcza. Po chwili obie barki o rozpiętych wielkich żaglach pruły już fale, oddalając się szybko od brzegu.
Pozostali właściciele barek pełni oburzenia na Proboszcza, chodzili niespokojnie po brzegu, gromadząc się tam i ówdzie i odprowadzając zazdrosnym wzrokiem odpływające barki.
Ten baran oszalał! Niegodziwiec może zrobić na tem interes, oni zaś pozostaną z rękami w kieszeniach, a do tego mogą ich nazwać tchórzami.
Źli byli na Proboszcza, jak gdyby to on pozbawił ich dobrego połowu. Bardziej zazdrośni i odważni zdecydowali się również wyruszyć na morze. Nie byli przecież gorszymi mężczyznami od niego, dlaczegożby nie mogli popłynąć jak on? Barki na wodę!
Postanowienie to było zaraźliwe i poganiacze wołów nie wiedzieli, do której barki mają zaprzęgać je, każdy bowiem z właścicieli pragnął, aby jego barka wypłynęła pierwsza na morze. Wszyscy oszaleli jak Proboszcz. Zdawałoby się, że spieszą w obawie, by nie zabrakło już im ryby w morzu za chwilę.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/279
Ta strona została przepisana.