Wreszcie dał się słyszeć coraz wyraźniejszy turkot. Na most wjechały jeden po drugim cztery wozy dwukołowe kryte, ciągnione przez strasznie wynędzniałe szkapy, które się mogły utrzymać na nogach jedynie chyba dlatego, że pomagały im w tem lejce woźniców. Ci ostatni siedzieli na wozach skuleni i okutani szalami zakrywającemi całą niemal twarz aż do oczu.
Czyniące wrażenie czarnych grobów wozy podskakiwały na nierównościach drogi, chybocząc się niby stare roztrzęsione barki kołyszące się na falach. Skóra namiotów była w wielu miejscach rozdarta i obluźniona, tak iż widocznem było, że pod nią się znajduje szkielet zbudowany z lasek trzcinowych. Wklęśnięcia zabłocone wydawały się niby zalepione jakąś masą rudawą. Okucia zniszczone i skrzypiące były pozwiązywane sznurkami. Powierzchnia kół zawierała błoto pozostałe jeszcze od początku zimy. Każdy wóz zresztą można było przyrównać do starego rzeszota, gdyż wyglądał, jak gdyby przed chwilą ostrzelano go z nieprzyjacielskiej zasadzki.
Budy wozów osłonięte były na przedzie podpiętemi kokieteryjnie czerwonemi wyblakłemi firaneczkami. U tyłu wozów budy wcale zasłonięte nie były, widać więc było dobrze siedzące w niewygodnych pozycjach wśród koszów postacie kobiece w typowych szalach i z upiętemi
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/28
Ta strona została przepisana.