wcale na morze, nie spuszczał bowiem niemal wzroku z Toneta, który przez cały czas starał się patrzeć gdzieindziej. Z Toneta przenosił na chwilę wzrok na Pascualeta stojącego przy maszcie, jak gdyby chciał uśmierzyć groźną postawą swej małej figurki buntujące się w tej drugiej jego podróży morze.
Barka się kołysała na falach coraz gwałtowniej, członkowie jednak załogi, przyzwyczajeni do pływania na małych barkach, chodzili dość pewnym krokiem po pokładzie, narażając się w chwili najmniejszej nieuwagi na przewrócenie się i spadnięcie do morza.
Proboszcz spoglądał bezustannie to na jednego to na drugiego pytającym wzrokiem, jakby chcąc ich porównać jaknajdokładniej.
Spokoju jego należało się bać. Był blady, pomimo ciemnej swej cery. O czy zaś miał czerwone po bezsennej nocy. Zagryzał wargi, jakby się obawiał, że nie zdoła powstrzymać wybuchu słów gniewnych, które mu się cisnęły na usta pomrukujące głucho.
Rosario nie mówiła bezpodstawnie... Gdzież on jednak przedtem miał oczy, że nie dostrzegł nigdy tego podobieństwa? Jakże musieli się z niego wyśmiewać! Hańba jego była widoczna: ta sama twarz, te same ruchy. Przypominał sobie teraz takiegoż samego chłopaczka szczupłego
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/284
Ta strona została przepisana.