i żywego, którego pielęgnował od dzieciństwa na brzegu. Tak, to był syn Toneta; trudno temu zaprzeczyć.
Przekonując się coraz bardziej o swej hańbie, szarpał sobie pierś i rzucał gniewne spojrzenie na morze, na barkę a nawet na marynarzy, którzy ukradkiem i z trwogą śledzili jego ruchy, przypuszczając, że usposabia go tak zła pogoda.
I pocóż miałby pracować tak ciężko? O, nie będzie już więcej utrzymywał tej suki, która przez tak długi czas wystawiała go na pośmiewisko ludzkie. Złudzeniem było życzenie, aby Pascualet został najbogatszym rybakiem w Cabanal! Czyż mógł go obchodzić los chłopca, który nie był jego synem? Nie pozostało mu już nic na tym świecie. Zginie więc, a wraz z nim niech zginie owoc jego pracy.
Z nienawiścią teraz myślał o Kwiecie majowym, do którego, choć był z drzewa, przemawiał tyle razy jak do żywego stworzenia. Niech zginie przedmiot jego złudzeń, których musi się wstydzić.
Gdyby morze chciało spełnić natychmiast jego życzenie, pierwsza lepsza pieniąca się fala zamiast podnosić barkę wysoko, w ciągnęłaby ją raczej w otchłań.
Sieci stawały się coraz cięższe i obie barki, ciągnące za sobą mnóstwo ryb, z trudnością mogły płynąć.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/285
Ta strona została przepisana.