Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/290

Ta strona została przepisana.

— Tata! tata!... — wołał z przerażeniem Pascualet — obróciwszy się ku sterowi, ręką zaś wskazując przód barki.
W chwili dokonywania zmiany kierunku barki towarzysz Pascualeta, drugi kot znajdował się na przedniej części pokładu i nikt z załogi nie spostrzegł nawet w pierwszej chwili, że fala potworna go pochłonęła.
Strach ogarnął teraz wszystkich członków załogi Kwiatu majowego.
Ciemno ołowiane chmury nad horyzontem rozdzierały się od czasu do czasu i zygzakowate żmije lśniące rzucały się do morza, aby ugasić swój żar. Nad ryczącą falującą wodą rozbrzmiewały grzmoty: jedne suche, przeraźliwe, jak wystrzały armatnie atakującej artylerji, odbijające się coraz dalszem echem aż do nieskończoności, inne przeciągłe, świszczące, jak rozdzierana tkanina. Spływające z przestworów w pędzie szalonym źródła wód, zdawało się, miały przyspieszyć wylew morza.
Proboszcz zaczął ganić przerażenie załogi.
Cóż to u licha? Rybacy z Cabanal mogli się czegoś bać? Zdawałoby się, że pierwszy raz dopiero ujrzeli morze. Jakto? Nie znają jeszcze harców wiatru wschodniego? Burza ta wkrótce przeminie, a jeśliby nawet nie przeminęła, cóż pomoże strach? Trzeba mieć odwagę umrzeć na mo-